środa, 2 listopada 2011

Za uszki i wszyscy śnięci

Jak co roku o tej porze przepełnieni uczuciem tkliwym i gęstym jak dym ze zniczy mnożący się na cmentarzach szybciej niż króliki znajdujemy się w tej samej porze roku i w tej samej dacie. Niesamowite, wiem (tu zamieściłam ironię, sorry jeśli niewyraźna).
Listopad, jedno z ważniejszych świąt w skali roku. To nie chodzi o to, że nie lubię, że tego nie czuję, że wybrzydzam. Ależ skąd. Oddaję hołd przodkom także (głównie, przyznaję się) w tym magicznym momencie. W magicznym momencie ludzkich ciągotek do robienia pokazów mody, do zarzucania tak dużych ilości ozdób i świeczek na płyty nagrobków, że niedługo będą mogły rywalizować z choinkami. I to jeszcze nie byle jakie świeczki! Im większe (droższe) tym lepiej, zupełnie jakby od ceny zależała nasza pamięć o zmarłych. A potem to przepychanie się przy grobach, wymienianie uwag, oglądanie "sąsiadów" z roku na rok starszych, podpytywanie: oo, to już wyrosły dzieci, pożenione? może jakieś wesele? coś się kroi?ile za buty, o jakie ładne, a płaszczyk to gdzie, a skąd, a włosy zmieniłaś, wieńce skąd, skąd pieniądze brać ojj, tyle lat, emerytura, praca, nie daj Boziu wejść na temat polityki jak kruchy ostatnimi czasy! Tak to w skrócie od lat wygląda. I nawet lubię to wszystko i znoszę cierpliwie, póki spotykamy się wszyscy przy tych samych grobach i póki ich nie przybywa - to przecież dobry znak? I z tego miejsca mam nadzieję, że za rok również jedynym problemem będzie beznadziejny system nagłośnienia na cmentarzu (nie ma to jak przez 2h stać przy głośniku, ŹLE nastawionym!), strach o głuchotę, kwestia pogody, kotłujący się ministranci przy jednej małej ławeczce i korki przy wyjeździe z cmentarzy.
I to był wpis okolicznościowy na prośbę Kłoska. Aaaa masz, ha! :P I prędko nie będzie, bo idzie grudzień, a to oznacza złą karmę dla pracowników empiku. I jeszcze brak tematu pracy mgr - chyba, że ktoś ma coś ciekawego do podrzucenia ;)
Smacznych dymków życzy Bzorro.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Czy jesteś już członkiem?

Miniony tydzień charakteryzował się piękną jesienną aurą, chłodnymi porankami, kilkoma głębszymi oddechami i usiłowaniem usiłowania - silenia się na coś więcej, na wzięcie do roboty. A propos roboty, zostaję nieokreślona czasowo w empiku, tak wybrzmiewać ma moja umowa. Cieszyć się, czy też nie cieszyć - wszystko ma dobre strony. Pracować Bzorro chce i musi to pracować będzie. Yeah. Zdarzyło mi się parę śmiesznych rzeczy. Wiem, że niektórzy już zacierają łapska słysząc: ooho, zaczyna się, zaczyna! będzie pisać o swoim łajzactwie. Tak wiem, jestem oferma, ale niezupełna, wszystko jest umowne, bo bywam też niczym giez - ruchliwa, mała i sprytnie unikająca przeszkód, choć do gza mi daleko (i nie wpijam się w niczyje d*pska, to też mnie różni od gzów, ha!). Dziś przeglądając gazetkę reklamową jednej z sieci sklepów kosmetycznych wlazłam w słupek i to tak czołowo, na ramię (wiem, głowę udało mi się uratować). Ze wstydu zanurzyłam się w lekturę jeszcze głębszą i cudem dotarłam na mieszkanie. I teraz usiłuję pisać i piszę co innego niż chciałam. Taaak, chciałam robić coś zupełnie innego, ale coś mi kiepsko szło. Poza tym tyle ostatnio śmiesznych momentów w moim życiu, że jak tu nie uwiecznić tych chwil?Przedwczoraj ukradli mi wentyl od roweru, oburzona poszłam do najbliższego sklepu z częściami rowerowymi i w nagrodę dostałam kolejny za darmo. Dla wścibskich dodam: juz nie parkuję przed kamienicą :P Odliczam dni do urlopu. Licznik wskazuje: jeszcze trochę. Jadę na Jadachy więc pewnie znów mi się coś przydarzy - musicie być czujni. Ale zanim to nastąpi to powiem Wam, że ostatnio zajadałam loda na patyku idąc sobie Paulińską. I przy skrzyżowaniu z Kordeckiego, gdzie zawsze stoją łysi panowie przy samochodach i lubieżnie się patrzą spadł mi lód z patyka. Panów na szczęście nie było, mieli by ubaw, jeszcze czego. Rozmawiałam akurat z mamą przez telefon i nie mogłam ukryć złości. Wściekła podeszłam do kosza i spojrzałam na patyk. I co? A to, że po raz pierwszy w życiu wygrałam drugiego! ha! jest sprawiedliwość na tym świecie. Na zakończenie mojego edukacyjnego wywodu chciałam rzec kilka słów: zaprzyjaźnijcie się z knajpką "Lokator" na Krakowskiej, reklamacje do mnie, ale być takich nie powinno. Po drugie: Pan Krzyś jest boski! Po trzecie: zapomniałam. Więc kończąc zadaję pytanie, które wyświetla się po prawej stronie ekranu: czy jesteś członkiem? i jedyne co mi przychodzi do głowy: ale jakim?!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

call me mama!

chrzestna, koniecznie i w liczbie mnogiej! Doczekałyśmy się wraz z Sylwią! Wraz z całym empikiem bacznie dopytującym o naszą kotkę i jej ciążę, która wydawała się bardzo mnoga - kto widział jej brzuch i jej narządy karmienia, ten wie. Myślę, że podobnie wyglądają młode słonice..ale, ale - nie obrażając słodkiego i dzielnego kotka, chcemy ogłosić światu, iż Luna, w wieku 2 lat powiła słodkie, czarne dziecię, będące wierną kopią jej samej. A więc biały cham (pseudonim jednego z jej kochanków) okazał się kiepskim dawcą genów, ponieważ wygrał czarny piwniczny ziom, który wygląda identycznie jak Luna i parę razy go widziałam, ale nigdy z Luną. Rzecz działa się całą piątkową noc i zakończyła się w sobotni poranek. Prawdę mówiąc poczułam się trochę wzruszona, ale jak tu się przyznać ... jak dzwoniłam wczoraj do mamy, to słyszałam jak w tle tata powtarzał, że teraz to ja będę tylko kiciać i znów będę kocią mamą - jak to zawsze w dzieciństwie na mnie mówili, gdy spędzałam dnie całe przy małych kotkach, wycierałam ich ropiejące oczka i uczyłam pić mleczko w stodole przesiąkniętej zapachem siana i balami słomy...widzę to i trochę czuję to znów, tylko nie da się ukryć nieuniknionego - nie mam już 8, czy 10 lat, a 24 i prawie 5 na końcu w zasadzie. Ale fajnie znów poczuć się dzieckiem, to najprawdziwsza z prawd!!!
Co do bzorra empikowego, to w empikowie wielkim wszyscy śmiali się ze zdolności rozrodczych Luny, a raczej czuli zdziwienie. Cóż, los był nam łaskawy, to chyba o czymś świadczy ;) (Jednak dobrzy z nas ludzie, yeah!!!). Poza tym mamy za sobą bardzo męczący tydzień po części wyrwany z grudnia - w moim przynajmniej odczuciu, bo taki nakład sił tam zostawiłam. Znów rzucałam kwiatkami na prawo i lewo stojąc na kasie, zamieniłam słowo "dzień dobry" na "dziewięćdziesiątdziewięć", a paragon na pin. Nogi na parę posiniaczonych kłód, a ręce na parę koślawych beli. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.. Wdałam się też niedawno w ciekawą dyskusję z jedną z klientek na temat coraz większego parcia na cyfry: pesel, nip, pin, nr abonencki, cena, etc. i stwierdziłyśmy, że kiedyś zamiast imion będą cyfry i głupio będzie brzmiało: 508342 chodź na obiad...albo gdyby cały świat zaszyfrować i każdej czynności przyporządkować liczbę? alfabet liczb? Ha, ponosi mnie, a więc to znak, aby kończyć. Tych, którzy dopominali się o kolejną notkę z tego miejsca pozdrawiam i dziękuję za motywację.

Wielkie, zgarbione siema!(albo się nie ma, ale o tym nie mówmy, po co narzekać?:D)

niedziela, 29 maja 2011

morderstwo, rozdziewiczenie Luny i rozdziobią nas kruki

Dziś rano na balkonie znalazłam szczątki zwierzaczka. Był to jakiejś maści ptak, coś jak skowronek, etc, ale pewna nie jestem, po kawałku skrzydła nie poznam, a do ornitologa to mi daleko, oj daleko. Słyszałam wczoraj o tym biednym stworzeniu, a raczej o tym, że to Luna dokonała morderstwa. Luna, Luna, Luna, w tym momencie największa miłość Sylwii (tekst półrocza z pewnością:D), kot, który latał, kot który wypadał z okien i umiłował sobie parapety, wdał się w romans! i to jeszcze jak jawny, całodzienne podchody i potem na środku placu dawali popis, zboczone kociaki. Nie dość, że morderczyni, to jeszcze niewyżyta...i niewysterylizowana. Więc już teraz się zapytuję: czy ktoś chce kotka? geny przednie, polecam i gwarantuję wiele emocji!

W krainie puszkami i prądem płynącej dokonał się cud. Pokonaliśmy demona zwanego Tauron oddając mu w ofierze swoje wynagrodzenia za ciężką pracę. Ale zostaliśmy uwolnieni, na jakiś czas przynajmniej, co będzie dalej, się okaże. Za to na naszej galeryjce, placyku czy zwał jak zwał, mamy śmietnik. Nasi współlokatorzy kamienicy dbają o to, aby syf był niebosiężny, gdyż worki ze swoimi śmieciami rzucają gdziekolwiek...dziś rano jakieś kruki dziobały po tych worach. Więc jeśli długo nie będę pisać - to już wiecie, kto będzie następny! Tak oto wklejam tego posta, nigdy nieskończonego i zostawionego do edycji, a co mi tam! przecież życie takie jest, raz szarpnięte, raz urwane, rzadko odcięte nożyczkami po linii prostej. Najlepsze smaczki, to te niedopowiedziane. No i czasem najsmutniejsze. Ale nam na razie nic do smutku, dajemy radę i Wy też dawajcie! jak chcecie to nawet przesyłajcie! zaraz podam nr konta ^^

czwartek, 26 maja 2011

bzorro empikowe, wymiękam

Siemanko, heloł i joł. Takie przywitanie na czasie, a co! miałam dziś długi dzień. Trwa już blisko 20 godzin i ja wymiękam. Nie pamiętam, co mi się śniło, a szkoda, wreszcie bym sobie zapisała, może nawet dokonała analizy. Niemniej jednak dziś na peleton moich możliwości wybiły się możliwości ułomne, czyli kompletne antytalentctwo. Rozdarłam sobie sukienkę, wstając z kucek (inwentura in d.a.empik) przydepnęłam sobie falbankę od sukienki. I Sruuu, poszło po całości. Potem ubrałam sobie spodnie. Klękłam na kolanka, co by sprawdzić, czy nie ma pod regałem płyty, której szukam. Pochylam się i bęc! przeważyłam! zaryłam łokciami w podłogę, prawie głową! koordynacja ruchowa +200 pkt do ułomności! potem w przebranych spodniach usiadłam na części drożdżówki, którą jadłam na przerwie...help.... Cóż, przyzwyczaiłam się. Przynajmniej nie miałam dziś głupich klientów, zaczynam chyba za nimi tęsknić...
o, mała wzmianka kasowa:
stoję na kasie, drukuje się paragon, pani wprowadziła PIN, ładnie pięknie, ja wpatrzona w dal w karty Champions League, odrywam paragon, podaję klientce i mówię: trzypięćdziesiąt. Failed!
Czyli zawiasy nadal częste, siniaków moc, sesja jest jak się patrzy, jak malowana kurpiowska pisanka na święta, tylko zbawienia nie ma. Idę poszukać i pozdrawiam serdecznie, adios amigos!

z archiwum niebieskich migdałów

Niektóre rzeczy w życiu przychodzą zbyt szybko i nagle. Mówimy: wszystko jest możliwe, nic nie jest pewne, przecież może spaść mi na głowę cegłówka w drewnianym kościele. Że za rogiem może mnie spotkać koniec. Mówimy to uparcie, ale chyba nie zawsze w to wierzymy. Jakże przykry jest fakt nagłego zderzenia się z rzeczywistością, która ma nas co najmniej w poważaniu własnym, żeby nie powiedzieć, że w czterech literach. Każdy ma własny koniec świata, własnego taurona i smoka wawelskiego. Niestety, nie potrafimy i nie możemy ich przewidzieć. Jesteśmy skazani na jakiegoś durnia, który wjedzie na czerwonym i zgniecie czyjeś życie, bo mu się spieszyło. A dziś dzień matki. Każdy ma jakąś matkę. To jak z jajkiem i kurą.
Na smutny mnie zebrało, bo ktoś umarł, ktoś zaginął, ktoś tęskni, ktoś cierpi, ktoś kogoś szuka. Wydaje nam się, zawsze ktoś, nigdy ja. G.wno prawda. To zawsze będzie któreś z nas, tylko w innej kolejności. Dziś płacz, jutro płacz, za tydzień płacz, a potem nagle słońce jarzy prosto w oczy. I znów na odwrót. Miał być dziennik, nie jest nawet miesięcznik. Miały byc wielkie plany i realizacje jeszcze większe. Jest co? jest nic. Czy to źle? niezupełnie. Tor, którym podążam gdzieś wiedzie, ufam mu, bo co innego mogę? i tu stado różnych zdań mogłoby się pojawić, ale po co, skoro każde z nas ma racje?

wtorek, 3 maja 2011

słit dziunie, maruderstwo i niechcieje bzorra

Mam niechcieja. Nie to, że celowo, nie to, że na zamówienie, z odzysku, probówki, czy coś w ten deseń. Niechciej jest straszny, bo przylazł jakoś w święta i jak guma do żucia przykleił się do podeszwy i co rusz chwyta się ziemi, płyt chodnikowych, piachu i wykładzin. No ręce robią klaps, ja robię klaps i wszystko idzie sobie. Nie wiem gdzie. Jak się dowiem, to się dowiem. Może napiszę. Dopadły mnie niedawno jakieś głosy, jakoby ktoś chciał coś tu nowego przeczytać. I dlatego też piszę, specjalnie dla Pawła i Sylwii, moi wierni, pierwsi (i pewnie jedyni) fani! haha. Ostatnio był taki fajny dzień, nazywał się piątek i miałam wtedy mega głupa. Dziwne, abstrakcyjne pomysły i Sylwia, która od razu chciała je wcielać w życie. Wyżerka w pizza hut za darmo, albo butelka z liścikem. Albo sznurek z trzeciego piętra. Wszystko takie luzackie i aż inne w tym życiu. A jako, że ostatnio coraz więcej szarych dni, pomimo tego, że maj, to nie mam jakoś chcieja na pisanie opty, więc jest negat. To przez niechcieja, skargi do niego. Obiecuję wkrótce coś bardziej pozytywnego. Jak tylko pogoda nieco się odmieni.
Tymczasem wielkie joł i dla własnego przypomnienia:\
- recenzje do empiku, napisz do 7!
- artykuł: bilety, wspomnienie beatyfikacji i opinie po
- sesja: mode on!

poniedziałek, 14 marca 2011

Wiosna, panie sierżancie!

Mości sierżanci i inni czytający, nie do wiary, niebywałe i nie do wiadra: przyszła wiosna, najbardziej wyczekiwana gwiazda tego roku (przynajmniej do lata). Przyszła, momentalnie rozpanoszyła swoje sukienki, tu i ówdzie zadzierając je zalotnie do góry i ukazując nózie w formie bazi, czy innego kwiecia usilnie przebijającego się przez poszycie, to pierwsze, od spodu, którego nazwy sobie nie przypomnę, nawet nie będę usiłować (cóż, że Google, bazuję na pierwocinach mojego umysłu, tu i teraz). Ludzie niczym stada orek wyrzucanych na brzeg przez ocean, wylegli z domostw, mieszkań i szkół (nie wliczać wszelkiego rodzaju galerii - pracownicy nadal są w nich przetrzymywani przez hordy dzikich klientopirów, którzy na widok słońca tracą wszelkie właściwości wysączania satysfakcji z dręczenia tychże pracowników) na chodniki, spacerowniki, deptaki, bulwary i ulice. Do łask w trybie natychmiastowym powracają miłośnicy uciech aktywnych (vide, spójrz na krakowskie bulwary: masy biegaczy, roweraczy, rolerkarzy i podobnych). I wszystko byłoby pięknie i takie, że ojej, aż żyć się chce, gdyby nie siniaki na łydkach pani wiosny. A siniaki to ohydne i doprawdy fuj, a najgorsze to, że zadane przez nas samych. Miałam ostatnio okazję wybrać się do Wieliczki (szaleństwo, spędziłam jakieś 10 minut w pociągu, zdążyłam się podniecić i zniechęcić – widok z okien mnie dobił). Na pierwszy rzut oka: gdzie sięga wzrok, tam pięknie, słonecznie i już niemal, już, już, widać te malutkie, ociupinki kwiatków i chwastów, twarz się rozszerza, źrenice dla towarzystwa również i wtem – bęc! – spojrzenie za okno poza nasyp torowisk – bęc, bęc! Triple bęc!! – i się wierzyć nie chce. Butelki, papiery, opakowania, złotka, sreberka, brudy, szmaty, materace – po prostu syf. Dziś jadąc przez Bieżanów – to samo. Seria „bęców”. Może to jakiś wirus, którym się zaraziłam, ale gdzie nie spojrzałam za okno, tam widziałam tylko brud i śmieci. Poczułam obrzydzenie do nas samych, do wszystkich w autobusie, do siebie również, że nie stać nas na gest, na to, żeby wysiąść z autobusu, złapać za worek i zacząć sprzątać. Do września jeszcze daleko, Pani Wiosna pójdzie poobijana w siną dal i nie wróci prędko za rok! To smutne. Po prostu, smutne. Dlatego dziś Bzorro nie na wesoło. I nie zakończy żadną pointą, czy morałem. Dziś tylko próbuje dać do myślenia.

sobota, 19 lutego 2011

Jak wytresować smoka, czyli walka na wiatraki.

Są na tym świecie stworzenia, których nie sposób oswoić i wytresować. Gazprom, Enion, Tauron...brzmią niemal jak imiona jeźdźców apokalipsy (czwartemu daję kartę in blanco, pewnie dopisze się sam za jakiś czas). Największą frajdą z ich ramienia są faktury przysyłane co pół roku do każdego szanującego się domostwa. Stado dzikich i nieokiełznanych liczb, wyciągniętych dodatkowo z kolokwialnej dupy. Cóż, karmimy się prądem, to mamy sami za swoje, ale czy na pewno? Nic to, czas nam pokaże co dalej wyniknie z walki z tym wiatrakiem, a imię jemu 3372,49 zł. Ta oto malownicza kwota przywędrowała sobie do nas w miniony czwartek ukryta w rachunku. Alleluja zabrzmiały trąby niebiańskie i ziemia się rozstąpiła pod nogami bzorra, które o rachunku usłyszało w pracy dzięki kolejnemu narzędziu zbrodni - telefonii komórkowej. Włączyła mi się taka martwota, że na przerwie siedziałam aż 40 minut, co potem odrobiłam skwapliwie. Wieczorna burza mózgów (mój odpadł w przedbiegach, sprawiałam wrażenie żółwia wpatrzonego w szkło akwarium) doprowadziła do wniosku: Sylwu i Pablo pójdą walczyć na miecze do gniazda smoka. Stamtąd nikt jeszcze nie wrócił żywy! tak głosi legenda, ale przecież, pewien znany pisarz wieści nam, iż tworzymy własną legendę i żywimy się duchem wewnętrznym, którego siła rozpiera nasze łokcie! czy coś w ten deseń. O kim mówię, ha! każdy wie. Wszak to ulubieniec empikowców (i wtem wszyscy słyszą głosy: "przepraszam, gdzie leży Koczello?" -> znany bywa też jako Polo Koczi). W każdym bądź razie, sytuacja się nam nie uśmiecha, nie robi przysiadów, ani innych figur geometrycznych. Symboliczna śliwka w kompocie, tylko bez śliwki i bez kompotu. Pestka. Ni to zjeść, ni wyrzucić. Jedno jest pewne, imię naszego smoka zrobiło na wszystkich wrażenie, ponoć niektórzy rozmawiają o tym w domach. I dobrze, dziękujemy za wsparcie! następnym krokiem będą puszki przy kasie w empiku. Zrobimy jakąś markową nalepkę i będziemy zbierać na prąd. Albo na zbroję, co by ustrzec się na przyszłość przed innymi zmorami. Cdn. Definitywnie, jak pestka w szklance!