czwartek, 26 maja 2011

z archiwum niebieskich migdałów

Niektóre rzeczy w życiu przychodzą zbyt szybko i nagle. Mówimy: wszystko jest możliwe, nic nie jest pewne, przecież może spaść mi na głowę cegłówka w drewnianym kościele. Że za rogiem może mnie spotkać koniec. Mówimy to uparcie, ale chyba nie zawsze w to wierzymy. Jakże przykry jest fakt nagłego zderzenia się z rzeczywistością, która ma nas co najmniej w poważaniu własnym, żeby nie powiedzieć, że w czterech literach. Każdy ma własny koniec świata, własnego taurona i smoka wawelskiego. Niestety, nie potrafimy i nie możemy ich przewidzieć. Jesteśmy skazani na jakiegoś durnia, który wjedzie na czerwonym i zgniecie czyjeś życie, bo mu się spieszyło. A dziś dzień matki. Każdy ma jakąś matkę. To jak z jajkiem i kurą.
Na smutny mnie zebrało, bo ktoś umarł, ktoś zaginął, ktoś tęskni, ktoś cierpi, ktoś kogoś szuka. Wydaje nam się, zawsze ktoś, nigdy ja. G.wno prawda. To zawsze będzie któreś z nas, tylko w innej kolejności. Dziś płacz, jutro płacz, za tydzień płacz, a potem nagle słońce jarzy prosto w oczy. I znów na odwrót. Miał być dziennik, nie jest nawet miesięcznik. Miały byc wielkie plany i realizacje jeszcze większe. Jest co? jest nic. Czy to źle? niezupełnie. Tor, którym podążam gdzieś wiedzie, ufam mu, bo co innego mogę? i tu stado różnych zdań mogłoby się pojawić, ale po co, skoro każde z nas ma racje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz