poniedziałek, 13 października 2014

po wielu wielu godzinach, minutach, sekundach, spojrzeniach

Dziś jest dzień małego odkrywcy. który mieszka w Bzorku. Nie, nie jestem w ciąży. Jestem w szoku. I nie piję do zwycięstwa polskiej drużyny (czirs, Panowie!) nad zespołem niemieckich, w historycznej kopaninie na 2:0; a do własnych odkryć. Ileż ja kiedyś potrafiłam słowami! Proszę Państwa! ja potrafiłam zawrzeć naprawdę wiele emocji w kilku słowach. Dotknęło mnie to do żywego. DOtknęło mnie to, bo stałam się kukłą, manekinem, sztuczną zjawą, tramwajem, który jedzie po torach, trzyma się wyznaczonej trasy. A wcześniej, lata temu wspinałam się po nasypach kolejowych, poznawałam polne ścieżki i stroniłam od komercji słowa. Teraz jest mi jawnie wstyd, że sprzedałam swoją duszę w imię umordowanego macierzyństwa i byciażoną. Czy jestem przez to szczęśliwsza? Absolutnie! Pogłębia się tylko mój defekt bycia nikim. Wobec tego jak wrócić? Jak znów sączyć w słowach tyle emocji? Jeśli już nie potrafię? A jeśli to właśnie było to, co najlepiej potrafiłam?

Świat oszalał. Ja oszalałam. Stałam się istotą, które zawsze wprawiały mnie w odrzut - w stereotyp.

Koniec z tym. Zrywam z tą matką, żoną i kurą domową. Znów chcę hołubić piękno. Chcę, by moja córka miała szczęśliwą i cenną matkę. Chcę być taka jak kiedyś.

Obiecuję sama sobie, powalczę o to.

czwartek, 24 października 2013

nim minie rok

Udało mi się odtworzyć hasło i dostać się na panel sterujący mojego drugiego konta, z którego kiedyś tu pisałam. Jakże się zdziwiłam, gdy ujrzałam cóż porobił jaśnie blogspot, aby usprawnić działania. Czuję się zagubiona. Ale ja widocznie już tak mam. Całe życie nic, tylko się gubię. W swoich decyzjach, w swoim macierzyństwie, małżeństwie, pracy, w każdej roli, którą spełniam. Najlepiej mi chyba idzie córkowanie, bo jestem daleko i telefon ułatwia sprawę. Jeden dziennie. To czasem więcej niż z innymi.
Tak sobie tu weszłam, bo wszystko mnie gryzie ostatnio i sprawia wrażenie niedopasowanego. Córa jest cudowna, ma 15 miesięcy, ale co się będę rozpisywać. Działają mi na nerwy pewne aspekty domowe, o których wspomnieć nie mogę, bo internet ma tryliony oczu, a jakaś para z nich, może śledzić wszystko. Niemniej irytuje mnie to. To jak niektórzy łatwo potrafią wszystko schrzanić, popełniać codziennie to samo wykroczenie bez żadnego poczucia winy, zupełnie jakby sumienie wyschło na amen. Choć podlewane codziennie wyschnąć nie ma prawa. Czuję się jak mały robocop, który dawno nie był naładowany, a wszyscy i wszystko oczekuje 100% mocy.
Chciałabym mieć własne mieszkanie, kąt, w którym sama bym sobie mogła wszystko. Nawet głodem przymierać. Ale móc mieć. Spróbować w trójkę, żyć po naszemu. I może o to się rozchodzi, bo wiem, że nigdy nie będziemy mogli sobie na to pozwolić?

środa, 28 listopada 2012

Syndrom zasiedzenia w świecie mniejszych zdarzeń

Każdy z nas ma. Powinien mieć, starać się o nie i do niego wracać. Miejsce, w którym zgniatał płatki maków, miejsce, w którym leżał pod dziką gruszą i pisał grafomańskie teksty; wreszcie miejsce, które zna tak dobrze - od lat, do cna, znając nawet smak piasku (bo któż w dzieciństwie nie jadł ziemi!). Jeśli jest takich osób sporo, to należy wybaczyć autorce fąpa, ale jej wychowanie było nieokrzesane i w sporej mierze polegające na wyzwaniach stawianych przez starszego brata. Dziś jestem tu, w domu. Za moimi plecami na tapczanie śpi moje dziecko, we mnie z kolei budzi się to, którym kiedyś byłam. Siedzę i myślę nad sobą, nad zdarzeniami, nad przyjaźniami z młodych lat (tymi, które pozostały i tymi, które rozwiał czas). Siedzę i chciałabym jeszcze raz. Choć moment w jakim jestem teraz jest dobry. Zawsze był, zawsze w to wierzyłam. Kto narzeka, niech ugryzie się w język, bo może być też gorzej, a czy naprawdę jest tak źle, iż musi nas to ograniczać? Nie, nie musi. Wręcz przeciwnie, powinno nas motywować do działania i do radości z tego, co jest. Takiej samej, jak wtedy, gdy znajdujesz na youtubie kilka fajnych kawałków i wędrujesz ścieżką hiperłącza i trafiasz na coraz lepsze piosenki, których nigdy wcześniej nie znałeś. 

Chciałabym zacząć troszkę jeszcze raz. Albo trochę lepiej radzić sobie w tym, gdzie jestem. Stracić doszczętnie swój egoizm na rzecz męża i córeczki. A zarazem nie wyzbyć do końca siebie i tego kim jestem. Bo nie jestem tylko nieuczesaną kobietą w polarze z zepsutym zamkiem i starych dżinsach, ucierającą jabłko na papkę. Jestem?

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

świąt dzień pierwszy, czyli dupa nie zając

To są moje pierwsze święta poza domem. Wiem, to pierdoła, której wyjawiać nawet nie powinnam, ale nie chodzi o moje sentymentalizmy i tęsknoty za matczynym łonem. Bardziej o to, że te święta mogłyby dostarczyć Smarzowskiemu kawał scenariusza na kolejny film. Ale nie do wszystkiego się przyznawać należy i prawdę tę podtrzymam. A Smarzowski może kiedyś usłyszy coś o tej historii. W każdym bądź razie śnieg był tym, co dopełniło kielich. Niechaj święta będą białe- aż chciałoby się usłyszeć "Last Christmas" dla podtrzymania klimatu. Miało być śniadanie wielkanocne, rodzinne, z nową właściwie rodziną, a skończyło się czekaniem do jakiejś 14, niemal o głodzie, na powrót szwagierki przyszłej, co zabrała dziecko i męża i gdzieś znikli o 11. Dziecko chore było od dwóch dni i okazało się, że nasze domysły były słuszne, iż zabrali małego do szpitala. Ot, wiadomka, dziecko płacze, umęczone wysoką gorączką. Ale cisza i cisza i masa domysłów. I efekt końcowy - wada serca i prawdopodobna operacja. W głowie się nie mieści, od przypadku do przypadku. Idziesz do dentysty zaleczyć zęba, wracasz bez szczęki. A święta porwał zając i schował się pod warstwą białej mazi. Dziś dzień drugi, jedziemy odwiedzić Malca, co powtarza, że chce do domu i ciągle płacze. Ech serce, zostań na miejscu.
Fajne święta, co nie? Nie jest dziś na śmiesznie, nie jest zjadliwe. Może moją zjadliwość zjadł mały alienek, co mi po wnętrznościach buszuje średnio co kilka godzin i już z rana spać nie daje (wczoraj obudziła mnie po 8, tak tańcowała w brzuchu). Wesołego lanego, niech Wam święta lżejszymi będą! ave!

piątek, 24 lutego 2012

Spieszmy się być na bieżąco, tematy tak szybko się zmieniają...

Ostatnio zaczynam myśleć coraz bardziej badawczo pod względem spoglądania na świat mediów, szeroko ujętych. Kolokwialnie rozwala mnie podejście do niektórych kwestii i rozdmuchiwanie tychże. Dlatego raczej nie czuję się jak studentka dziennikarstwa, która chce pracować w zawodzie. Zdecydowanie wolałabym skupiać się na badaniach tychże przeklętych mediów. O, w moim odtwarzaczu leci piosenka, której nie kojarzę! fajna niespodzianka, ciekawe skąd to :) W każdym bądź razie jeszcze niedawno cała Polska żyła zaginięciem Madzi W. na Śląsku, później jej śmiercią, która wydarzyła się w nieszczęśliwym wypadku (ja tam wierzę w tę wersję). Ale nie to powinno nas najbardziej poruszać - przecież świat cały i nasz kraj nawet ma miliony zdarzeń w obwodzie, choćby miały dotyczyć tej żenującej polityki, która na jakiś czas niemal znikła z anten! wszystkie serwisy informacyjne skupiły się na Madzi, główny temat rozdmuchany na 90% czasu informacyjnego. Żenada. A przecież nie uwierzę jeśli ktoś powie mi, że nic ważnego się wtedy nie działo. Mhm, jasne, już widzę jak w sejmie tylko chyłkiem bokiem wciskają kolejne ustawy, które za jakiś czas wejdą w życie, a my znów będziemy w ciemnej d*pie. Niby tam gdzie zawsze, a jednak głębiej. Nie lubię takiego smętnego tonu, ale trzeba coś z tym zrobić..jeszcze nie wiem co, ale jak wymyślę, na pewno powiem. O.

sobota, 4 lutego 2012

call me mama II !

Długo myślałam jak zacząć tego posta. Długo przez duże "D". Ostatnio sporo było o dużych literkach, np o prawdzie przez duże lub małe "Pe"v"pe". Ale to zrozumieją tylko studenci mojej uczelni. Niemniej długo i szybko mijał czas zarazem, jesień, zima i te inne nazwy, które gdzieś tam przepływały w tle, listopady i te inne. Wiecie sami. Schyłek roku przyniósł nam zwycięstwo nad Złem Wcielonym - Tauron został przez nas oswojony. Lądowanie w Normandii przyniosło efekty. Przy czym, już nie my będziemy ponosić tego skutki, gdyż "trzeba wiedzieć kiedy, ze sceny zejść, niepokonanym..." śpiewał kiedyś polski fajny zespół. Kiedyś. Szkoda, że Hołdys nie wziął sobie tej nauki do serca, ale co ja będę uczyć dorosłego.
Jest taka data, którą zapamiętam do końca życia, ale o niej trochę później.
Teraz pora na odrobinę wychowania do życia w rodzinie. - "Pamiętaj człowieku młody, stosuj antykoncepcyjne metody!" I wiecie, co Wam powiem? a dupa! Szkoda sobie utrudniać życie, kiedy to, co ma być i tak się wydarzy! i chwała Niebieskim Zorzom i innym Pięknym Boskim Przymiotom. Myślę sobie, co by było, gdybym miała 20 lat, 18, 16, 22 ??? Wiem, kojarzą się linie tramwajów, ale sorry za skojarzenia. (Nie otwierać też kamasutry, zboczeńcy :P) ((Lub przynajmniej sama najpierw sprawdzę, co ja tu wpisałam...)). Ok, nie jestem na tyle zboczona, by to teraz przeglądać. Każdy z nas po przekroczeniu pewnego wieku dowiaduje się czym są emocje, uczucia i inne pierdoły mówiące o miłości (jednak istnieje, zawsze twierdziłam, że nie. myliłam sięęę). Czasem te emocje prowadzą nas nad przepaście, a czasem z nich wyciągają. A czasem my z nich coś wyciągamy. I tak sobie lecą: pokolenie za pokoleniem, jedno gorsze od drugiego. Tymczasem media szerzą wspaniałe kampanie reklamowe środków antykonc. Wśród młodych ludzi coraz częściej krąży opinia: "ciąża (przepraszam, mało kto tak mówi: wpadka), o nie, to pech! to koniec świata, blablabla". Mówią te, co nigdy w niej nie były. I teraz ja zabiorę głos. Bo tak.
01.12 to dzień, który na pewno zapamiętam na długo, lub przynajmniej do sierpnia. Wtedy też test ciążowy marki rossmann wykazał 2 przeklęte kreski. Żart losu? Kpina? Trefna partia testów? Nazw przewija się przez myśl wtedy mnóstwo, emocje są wielkości wielkiego kanionu. Kolejny dzień i kolejny test przynosi jeszcze więcej: kolejne 2 kreski na barki i zwiększenie świadomości. I te parszywe myśli o zmianach, nie byciu gotowym, zaskoczeniu, etc. Najgorsze było to, że cały czas gdzieś po głowie zaczyna kołatać myśl: czy jestem, czy będę wyrodną matką??? Taki stan trwał przez niecałe 2 tygodnie. Ponoć to normalne i każdy to przechodzi. Moja przyszła szwagierka twierdzi, że ona miała 28 lat, męża, zaplanowaną ciążę i też przechodziła przez te emocje. Fajnie, nie? ;) jednak po dwóch tygodniach życie odmienia się na różowo i powiem Wam, że cholera, naprawdę jest pięknie i dobrze. Przyszły tatuś jest szczęśliwy, rodzinka się cieszy, łóżeczko, wózek i te inne przybory już czekają po innych dzieciakach w rodzinie, tylko pieluch, chusteczek i dziecko nam dajcie! Ale jak na razie dziś zaczęłam 14 tydzień, trochę mnie mdli pod wieczór i spać się chce. Ogólnie, nie tylko pod wieczór. Brzuszek na razie w wersji mini, apetyt średni, za mały stanowczo jak na 2 osoby. Piwa bym się chętnie napiła, lub wina. Oj bardzo, ale się wstrzymam. Wykształcę swoją silną wolę wreszcie, hahaha.
Żartowałam.
Tyle w tym temacie. Nie będę tu truć tyłka o macierzyństwie i jego słodkich podwojach. Może kiedyś, w innym miejscu. Tymczasem idę jeść. Smacznego, dziękuję ;)

środa, 2 listopada 2011

Za uszki i wszyscy śnięci

Jak co roku o tej porze przepełnieni uczuciem tkliwym i gęstym jak dym ze zniczy mnożący się na cmentarzach szybciej niż króliki znajdujemy się w tej samej porze roku i w tej samej dacie. Niesamowite, wiem (tu zamieściłam ironię, sorry jeśli niewyraźna).
Listopad, jedno z ważniejszych świąt w skali roku. To nie chodzi o to, że nie lubię, że tego nie czuję, że wybrzydzam. Ależ skąd. Oddaję hołd przodkom także (głównie, przyznaję się) w tym magicznym momencie. W magicznym momencie ludzkich ciągotek do robienia pokazów mody, do zarzucania tak dużych ilości ozdób i świeczek na płyty nagrobków, że niedługo będą mogły rywalizować z choinkami. I to jeszcze nie byle jakie świeczki! Im większe (droższe) tym lepiej, zupełnie jakby od ceny zależała nasza pamięć o zmarłych. A potem to przepychanie się przy grobach, wymienianie uwag, oglądanie "sąsiadów" z roku na rok starszych, podpytywanie: oo, to już wyrosły dzieci, pożenione? może jakieś wesele? coś się kroi?ile za buty, o jakie ładne, a płaszczyk to gdzie, a skąd, a włosy zmieniłaś, wieńce skąd, skąd pieniądze brać ojj, tyle lat, emerytura, praca, nie daj Boziu wejść na temat polityki jak kruchy ostatnimi czasy! Tak to w skrócie od lat wygląda. I nawet lubię to wszystko i znoszę cierpliwie, póki spotykamy się wszyscy przy tych samych grobach i póki ich nie przybywa - to przecież dobry znak? I z tego miejsca mam nadzieję, że za rok również jedynym problemem będzie beznadziejny system nagłośnienia na cmentarzu (nie ma to jak przez 2h stać przy głośniku, ŹLE nastawionym!), strach o głuchotę, kwestia pogody, kotłujący się ministranci przy jednej małej ławeczce i korki przy wyjeździe z cmentarzy.
I to był wpis okolicznościowy na prośbę Kłoska. Aaaa masz, ha! :P I prędko nie będzie, bo idzie grudzień, a to oznacza złą karmę dla pracowników empiku. I jeszcze brak tematu pracy mgr - chyba, że ktoś ma coś ciekawego do podrzucenia ;)
Smacznych dymków życzy Bzorro.