poniedziałek, 28 czerwca 2010

Bzorro Praskie

Wiecie co...byłam w Pradze. I co ciekawsze - nic się nie stało! przeżyłam, cało, zdrowo, bez większych siniaków, nie zgubiłam się ni razu (za to chłopaki nadrobili na autostradzie, jak im się pomyliły zjazdy i wyjazd z ronda), nie dostałam żadnym knedlem po głowie, nie okradli mnie, bawiłam się świetnie. Darowałam sobie jednak zapoznawanie czeskiego, bo gdy drugiego dnia zamówiłam z Macu lodową kawę, to dostałam dwie late...jupi, nie ma to jak czeski szpan ;)
W każdym bądź razie będę pisać do Boga petycję, aby zamienił mnie w jakiś pomnik na Hradczanach i żebym już na zawsze mogła patrzeć na ten piękny widok, jaki się stamtąd roztacza:) tak, jestem in love. Obuch w łeb, bakcyl złapany. Chcę tam kiedy wrócić i podróżować, podróżować i jeszcze raz - podróżować.

1 komentarz: